Strona Domowa Rodziny Mniszek Tchorznickich

Władysław Mniszek Tchorznicki w wspomnieniach Generała Wysockiego - kampania węgierska 1848-1849

Sa to fragmenty pamiętników. Zachecam do przeczytania całych, znajdują sie pod linkiem - > PAMIĘTNIKI

Przy wymarszu z Pesztu rząd węgierski przyrzekł wszakże na moje stanowcze żądanie, że następnie formować się mające kompanie będzie odsyłał natychmiast po ich sformowaniu do Aradu, dla połączenia się z pierwszemi. Również wskutek mego żądania, mianowano na moje miejsce, do przewodniczenia dalszej organizacyi, pułkownika Bułharyna. W tymże samym prawie czasie przybył do Pesztu podpułkownik Tchórznicki wraz z kilkudziesięciu młodzieży, w zamiarze formowania z niej oddziału ułanów. Niezadługo pojawiło się wielu innych jeszcze organizatorów, z których wszakże każdy na własną pragnął działać rękę.

Tymczasem, po mojem oddaleniu się z Pesztu, rząd zapomniał zupełnie o danych mi przyrzeczeniach. Nictylko, że nie odsyłał nowoformujących się kompanij do Aradu, ale coraz to nowych tworzył organizatorów z nieograniczo nem pełnomocnictwem.

I tak, Tchórznicki otrzymał upoważnienie formowania podobno 8 szwadronów ułańskich, Rembowski strzelców, Piotrowski partyzantów w Siedmiogrodzie, Woroniecki nie wiem już jakiego oddziału *). Rembowski wyjechał zaraz z nieograniczoną władzą z Pesztu do Preszowa, dokąd zwrócił także oddział z 90 ludzi pod dowództwem Brzezińskiego (dziś kapitana). Tchórznicki wyszedł podobnież z kilkudziesięciu ludĽmi do Preszowa, dla formowania jazdy. Wkro czenie wszakże Schlicka do Węgier przeszkodziło zamierzonej formacyi, tak iĽ oddział ten, chwyciwszy za pierwszą lepsza broń, jako piechota wyszedł na linią bojową. Młodzież, z której oddział był złożony, zebrana w kupkę, bez żadnej jeszcze organteacyi, obznajomiona jedynie z bronią myśliwską, stanęła do boju pod górą Koszycką, czyli raczej pod wsią Budamir. Wiadomy jest wypadek tej bitwy. Dowódca węgierski pułkownik Pulski, tchórz i nieposiadający przytem najmniejszej znajomości sztuki wojennej, poczyniłnajniedorzeczniejsze rozporządzenia. Za pierwszym wystrzałem ze strony Austryaków, wszystko pierzchło w największym nieładzie. Jedna tylko garstka Polaków, ustępując zwolna, zasłaniała odwrót. Dognana przez oddział szwoleżerów austryackich pod Barczą (dnia 11-go grudnia) przypu ściła ich na kilkadziesiąt kroków, i wtedy dopiero celnym ogniem karabinowym przywitała. Kilkunastu jezdców pa dło na placu, kilku dostało się do niewoli, a reszta pierzchła z przestrachem. Tym śmiałym czynem uratowali Polacy działa i resztę wojska węgierskiego, które tak spiesznie się cofało, że w jednym dniu przebyło, wraz ze swoim dowódcą, przestrzeń z Koszyc aż do samego Miszkolca. Utarczka pod Barczą, gdzie tylko 84 było Polaków z Tchórzjiickim na czele, stała się wkrótce rozgłośną. Pisma publiczne oddały sprawiedliwość bohaterom dnia tego, i zaczęto coraz to bar dziej cenić młodego naszego żołnierza.

Zobaczmy, co się działo tymczasem z Polakami, rozrzuconymi w innych stronach Węgier. Jeszcze d. 29 listo pada wysłano kapitana Żółtowskiego z 3-cią kompanią liczącą 170 ludzi z Pesztu do Miszkolca (Miskolcz), a majora Idzikowskiego z 4tą kompanią, która zaledwie 30 ludzi liczyła, do armii Gftrgeya: chciano bowiem wszędzie mieć Polaków. - Po nieszczęśliwym odwrocie zpod Koszyc, cały korpus Pulskiego zebrał się był w Miszkolcu, Żółtowski przybywszy tamże z 3 cią kompanią połączył się z oddziałami Tchórzniokiego i Rembowskiego. Wszakże zamiast spodziewanego podwojenia siły i podniesienia ducha, wyrodziły się z tego połączenia smutne i gorszące nieporozumienia między dowódcami polskimi, tern smutniejsze i tern bardziej gorszące, że wybuchały przed frontem i wobec Mesarosza, który był objął dowództwo korpusu Pulskiego. W tych gorszących scenach leżał w dużej części zaród najsmutniejszych następstw w przyszłości, bo jakżeż było można domagać się karności i szacunku dla przełożonych od młodzieży, kiedy dowódcy, zamiast przewodniczenia w jej wychowaniu wojskowem, pierwsi dawali przykład lekceważenia stanowiska i powołania swego. Napróżno Mesarosz starał się pogodzić poróżnionych dowódców. Żeby więc raz tamę położyć tym niesnaskom, wysłano Tchórzniokiego z ułanami (ciągle jeszcze na pieszo) i z oddziałem węgierskim do Ujhelu, (Ujhelly) ; Rembowski zaś poszedł ze swoim oddziałem i kompanią 3-cią na forpoczty pod Poro. Zpod Poro cofnął się niezadługo polski ten oddział do Sikso wa (Szikszo), gdzie podówczas stała znaczna siła węgierska i gdzie przyszło dnia 18-go grudnia do bitwy. Już w tej rozprawie dowiódł Rembowski, że nie bardzo lubi huk dział; nie czekając bowiem długo, wydał Polakom rozkaz szybkiego odwrotu, a sam jeszcze spieszniej odjechał.

Po małej utarczce forpoczt pod Santo (Szanto), gdzie się sami tylko bili Polacy, cały korpus Klapki cofnął się pod Tarcal (Tarczal) i Eerestur (Keresztur). Dywizya Bułharyna wraz z Polakami zajęła stanowisko w Tarcal, gdzie przyszło dnia 22 stycznia do bitwy.
"...."
Wśród tej walki o posiadanie góry szczególny zdarzył się przypadek, który do dziś dnia jeszcze nie jest zupełnie wytłómaozonym. Wpośród mgły daje się słyszeć głos jakiś, że jeden z batalionów austryackioh chce się poddać. Adju tant Tchórznickiego, Fredro, podjeżdża naprzód dla przekonania się o prawdzie tego okrzyku i spostrzega wistooie batalion węgierski stojący spokojnie o kroków kilkanaście od batalionu austryackiego. Oba bataliony trzymały broń do nogi, a jakiś oficer austryacki, jeżdżąc przed frontem batalionu węgierskiego zdawał się coś do Węgrów przema wiać. Za zbliżeniem się Fredry, oficer ów nieprzyjacielski grzecznie go powitał, podając mu rękę, lecz pytając go za razem, czemuby miał jeszcze pałasz przy bokuP Kiedy Fredro, zdumiony takiem zapytaniem, w chwilowej był wątpli wości, coby to wszystko miało znaczyć, nadjechał jakiś huzar węgierski, któremu ów oficer austryacki, po krótkiej z nim rozmowie, odebrał pałasz. Fredro naturalnie zwrócił natychmiast konia, i pędził dać znać Bułharynowi, że tu ja kaś musi być zdrada. W drodze spotkał on Tchórznickiego galopującego ku stronie austryackiej, który nie słysząc ostrze gającego głosu Fredry, przeleciał mimo i zniknął we mgle. Tymczasem oddział polski podsunął się bliżej i po strzegł podpułkownika Tchórznickiego rozmawiającego z austryackim jenerałem Fiedler wpośród całego sztabu nieprzy jacielskiego. Nastąpiła chwila niepewności. Wreszcie podpułkownik Tchórznicki, widząc zbliżający się oddział pol ski, komenderuje "do nogi broń," ale Polacy komendy nie słuchają i dają ognia do batalionu nieprzyjacielskiego. Au stryacy odpowiadają podobnież salwą i we mgle znikają. - Tchórznicki, przekonany o chęci poddania się Austryaków, wysłał raz jeszcze Fredrę do jenerała Fiedler, ażeby go wezwać do złożenia broni, Fiedler wszakże za całą odpo wiedĽ rozkazał dać ognia na tego adjutanta. Nie przestając na tern, chciał jeszcze Tchórznicki posłać kompanią pie choty polskiej dla zabrania chcących się niby poddać Austryaków, ale ta już go słuchać nie chciała. - Zagadkowe to zdarzenie, czy też proste nieporozumienie, różni różnie tłómaczyli. Podpułkownik Tchórznicki utrzymywał ciągle, jakoby Austryacy rzeczywiście wówczas broń złożyć chcieli. Jakoż istotnie widziano u nich białą chorągiew i białe su kienne przepaski na kaszkietach. Inni byli przekonani, że to wszystko prostą było zdradą ze strony austryackiej, i po pierali twierdzenie swoje tern, co się nazajutrz pod Keresztur Węgrom przytrafiło. I tak, wpośród tej bitwy, gdzie napadnięta przez Schlioka dywizya węgierska mężnie i zwycięsko nieprzyjaciela odparła, jeden z batalionów austrya ckich wziął jedną rażą do nogi broń, dając znaki Węgrom, aby się zbliżyli. Kiedy ci wszakże w zaufaniu podstąpili na kilkanaście kroków, Austryacy dali do nich ognia i kilkudziesięciu trupem położyli. Na szczęście stał opodal bata lion węgierski "Don Miguel". Oburzony podobną zdradą, wpadł on z bagnetem w ręku na Austryaków i położył ich do 300 trupem. - Cały ten dziwny ustęp bitwy tarcalskiej opisałem tak szczegółowo, raz, że Austryacy głosili póĽniej w swoich dziennikach, jakoby się tam Polacy haniebnej zdrady dopuścili; po wtóre, że to zdarzenie było może po wodem do gorszącej sceny, która nazajutrz miała miejsce. Kiedy bowiem Tchórznicki chciał prowadzić Polaków za cofającym się nieprzyjacielem, cały oddział wypowiedział mu posłuszeństwo, oświadczając, że nie ma zaufania do swego dowódcy. Wskutek tej sceny podpułkownik Tchórznicki odkomenderowany został do sztabu Klapki; major zaś Idzi kowski objął dowództwo nad Polakami i jedną brygadą węgierską.

Nazajutrz po bitwie tokajskiej przyjechał do tego miasta nowy wódz naczelny wojska węgierskiego, jenerał Dembiński. - Dodać mi tu jeszcze wypada, że wkrótce po bitwie pod Tarcalem, podpułkownik Tchórzni oki udał się do Debreczyna dla wyrobienia u rządu przyzwolenia na formacyą polskiej kawaleryi, co już wprawdzie dawno przyrzeczonem, ale ciągle jeszcze odwlekanem było.

Wszyscy legioniści podzielali myśl moje i wszyscy prawie podpisali prośbę do rządu o połączenie się pod mojem dowództwem. Chęć ta połączenia tak była żywą i powszechną, że kiedy po bitwie tarcalskiej, gdzie się Polacy tak odznaczy li, Klapka pytał, czemby się mógł im wywdzięczyć, oni jednogłośnie odpowiedzieli, iż nic nie żądają, jak tylko połączenia legionu. Jedni tylko, Tchórznicki i Rembowski, ciągle byli temu przeciwni. Tchórznicki nie miał jeszcze do mnie zaufania, a zaufanie nie nakazuje się ; nie mam więc mu tego za złe tern bardziej, że nikogo w tym względzie nie namawiał; kiedy tymczasem Rembowski wszelkich używał sposobów, nawet najniegodziwszych, dla przeszkodzenia temu połączeniu.

Z Hidasz-Nemet pomareszował Klapka ku Miszkolcowi, dokąd dnia 16-go lutego przybył. Ułani na pieszo Tchórzni ckiego odłączyli się w Miszkolcu od reszty oddziału i poszli w 150 ludzi do Nired'-hasa (Nyiregy-hasa), gdzie się wreszcie pod przewodnictwem Tchórznickiego formować miała jazda polska; w korpusie więc Klapki pozostało już tylko 120 Polaków.

Z Tissa-Ftired rotmistrz Toczyski, ze szwadronu Ponińskiego, został wysłany do Sobosto (Szoboszto) dla uorga nizowania 2-go szwadronu ułanów. Tak więc w końcu marca ze wszystkich legionów polskich pozostał na linii bojo wej tylko oddział zostający pod mojem dowództwem, a który się składał z jednego batalionu piechoty (około 600 lu dzi) pod komendą majora Czernika i jednego szwadronu I-go pułku ułanów, pod komendą majora Ponińskiego. To czyski formował w Sobosto 2-gi szwadron I-go pułku ułanów, Tchórznicki w Nired-haza jeden dywizyon 2-go pułku ułanów, a Idzikowski piechotę w Nanaszu.

Ogólne położenie Węgier było od pierwszych dni stycznia aż do miesiąca kwietnia bardzo rozpaczliwe. Po za jęciu Budy i Pesztu przez nieprzyjaciela rząd się przeniósł do Debreczyna; Gtórgey cofnął się z swoim korpusem w góry, najmniejszej o sobie nie dając wiadomości ; Windischgraetz groził przejściem Gissy od Solnoku, a Schlick od Tokaju; Eisza pobito w Banacie; jednem słowem Węgrzy wszędzie porażeni, uciekali wszędzie i wszystko upadło na duchu.

Nieprzyjaciel widząc ich zawsze i wszędzie pierwszych w nacieraniu, ostatnich w odwrocie, sądził i głosił to nawet w dziennikach r że legiony polskie wynoszą od 10 do. 20 tysięcy, gdy tymczasem zaledwie tysiąc było nas wszystkich i tak:
Oddział Rembowskiego .... 160 ludzi.
Kompania 3 -ci a 150
Ułani Tchórznickiego na pieszo . 100
Kompania 4-ta pod Idzikowskim . 34
W moim oddzielę :
Piechoty 300
Konnicy 100
Razem 844
Taka była cała nasza potęga w owych czasach, a nawet w tej liczbie było już około 100 Słowaków nowozacię żnych 1 ). A przecież ta garstka młodzieży rozrzucona w różnych punktach, potrafiła utrzymać sławę oręża polskiego, oddała ważne przysługi Węgrom i stała się wrogowi postrachem.

Wreszcie, na moje żąda nie, ażeby dłużej Polaków przy armii głównej nie zatrzymywać, a przez to organizacyi obiecanej nie zwlekać da lej, wysłano ich zpod Budy (d. 12-go maja), najprzód do Pesztu, a potem do Miszkolca. Wtedyto przy rozstaniu się legionu z armią Gttrgeya, pokazało się ile ta mała garstka Polaków potrafiła sobie zaskarbić szacunku i miłości u wszy* stkich, przez swoje postępowanie i waleczność. Cała niegdyś moja dywizya wyprawiła uroczyście naszych z muzyką. Żołnierze i oficerowie węgierscy ze łzami w oczach ściskali i żegnali się z nimi, przysięgając, że wkrótce znowu się połączą, i razem pójdą do Polski, jak tylko skończy się sprawa z Austryakiem; że nie złożą pierwiej broni, aż Polska wolną będzie. Zaiste, takie pożegnanie najmilszą było nagrodą dla młodzieży naszej za jej trudy i poświęcenia. Jednocześnie z tym oddziałem przybył do Miszkolca 1-Bzy dywizyon drugiego pułku ułanów, pod dowództwem Tchórzniokiego. - W drugim pułku ułanów i w pierwszym batalionie, było jeszcze najwięcej prawdziwie polskiej mło dzieży, która z czystego poświęcenia przyszła była na Węgry. Na niąto w każdym razie z pewnością można było liczyć, i gdybyśmy istotnie, jak głoszono, mieli takiej młodzieży do 10 tysięcy, kto wie jakiby obrót wzięły były sprawy węgierskie, pomimo nawet wkroczenia Moskali. Tymczasem wszystkich razem wziętych ochotników polskich nie było jak około dwóch tysięcy, i to jeszcze tysiąc rozrzuconych po różnych pułkach węgierskich, a tysiąc zaledwie w legionie polskim, jakem to wyżej wykazał.

Bibliografia:

Józef Wysocki: Pamiętnik jenerała Wysockiego dowódcy Legionu Polskiego na Węgrzech z czasu kampanii węgierskiej w roku 1848 i 1849, Poznań 1850, Drukiem W. Stefańskiego

Webdesign service by Sarkis. Outsourcing by FreelanceWebmarket.